Kariera w Korporacji: Historia Jacka Olczaka
Początki w Latach 90.
A na początku, w latach 90., nie miał pan problemu, że idzie do koncernu tytoniowego?
Po pierwsze, sam paliłem papierosy, tak jak zresztą mój ojciec. Matka bezskutecznie próbowała przekonać go do zerwania z nałogiem. Umarł na zawał. Ja zacząłem palić dość późno, w połowie studiów. Po drugie, do firmy przychodziłem jako człowiek od zarządzania finansami i to one mnie interesowały. Zakładałem zresztą, że w Philip Morris popracuję parę lat i poszukam lepszej posady w innej korporacji.
Czytaj też: Na całym świecie rządy szukają sposobów na zmniejszenie w społeczeństwach odsetka palaczy. Gdzie i jak się to udaje?
Rozwój Kariery
Zasiedział się pan?
Ostatecznie nigdy nie miałem poczucia, że zabrnąłem w jakąś ślepą uliczkę i powinienem się zacząć rozglądać za posadą w innej organizacji. Prześladowała mnie raczej ponura wizja, że nie będę miał dobrej odpowiedzi, jak kiedyś wnuczęta mnie zapytają: „Tak ciężko pracowałeś, ale co ty w zasadzie w życiu zrobiłeś?”
A ma pan wnuki?
Nie, ale mam czwórkę dzieci. A strasznie nie chciałem mieć poczucia, że zmarnowałem sobie życie. To mnie motywowało. W karierze pomagało pewnie też to, że byłem Polakiem, bo byłem bardziej głodny sukcesu niż niektórzy inni koledzy. Wtedy w Polsce wszyscy funkcjonowaliśmy w państwie, którego trochę jakby nie było. Stąd łatwiej i chętniej braliśmy życie w swoje ręce, budując biznesy czy robiąc kariery.
Praca na wsi
Z dzisiejszej perspektywy to nawet mi się wydaje komiczne. Ale faktycznie, będąc na studiach ekonomicznych w Łodzi, odziedziczyłem gospodarstwo rolne. Moi rodzice już nie żyli i musiałem się nim zająć. Byłem młodym chłopakiem wychowanym w mieście, a nagle musiałem zacząć doić krowy albo pracować z końmi w polu. I jeszcze musiałem się tego wszystkiego sam nauczyć. Dlatego byłem z siebie taki dumny, kiedy tak ustawiłem sobie plony, żeby w jak najmniejszym stopniu kolidowały one ze studiami. Chciałem je bardzo skończyć, bo to było marzenie moich rodziców. Wtedy nauczyłem się, jak wszystko inne podporządkować celowi, który jest dla ciebie priorytetem w życiu. Bardzo zawsze też sobie ceniłem pewien rodzaj „lenistwa” polegającego na tym, by osiągnąć sukces przy minimalnym wysiłku.
Nie znam nikogo, kto otwarcie by mówił o takiej strategii.
Takie podejście jest pożądane w biznesie, bo pomaga tworzyć innowacje. Bo celem gry, również w korporacji, nie jest to, żeby się zmęczyć, ale żeby osiągnąć sukces. Tak starałem się działać.
Moja kariera była możliwa, bo w tej korporacji nie miało dla nikogo żadnego znaczenia, czy jestem z Europy Wschodniej czy Zachodniej, czy mam dyplom Uniwersytetu Łódzkiego czy University of Chicago.
Fot.: Marek Zawadka / Forbes
Kluczowe Decyzje
Co jeszcze było ważne?
Niefiksowanie się na pierwszym kroku, jaki mamy do zrobienia, i wykorzystywanie nieoczywistych okazji. Pamiętam, jak dostałem propozycję przejścia do PMI. Pracowałem wtedy w jednej z zagranicznych firm księgowych, w której zarabiałem dwa razy więcej niż to, ile zaproponowano mi w PMI. Ale uznałem, że w globalnej korporacji tej wielkości mogę osiągnąć dużo więcej. Błąd wielu osób polega na tym, że jak dostają propozycję nowej pracy, zbyt mocno koncentrują się na tym, co będą z tego mieli teraz, zaraz. O ile więcej będą zarabiali, jakie dojdą im obowiązki. Tymczasem najważniejsze pytanie nie brzmi „co mi oferujesz?”, ale „gdzie mnie to prowadzi?”. Ja sam wielokrotnie obserwowałem ludzi z potencjałem, którym proponowałem zmianę działu, ale oni nie chcieli tego słuchać, bo to oznaczało konieczność raportowania jeden szczebel niżej. Tymczasem, z punktu widzenia ich kariery, to, komu oni w tamtym momencie „raportowali”, było bez znaczenia. Jednak bali się zaryzykować, a potem okazywało się, że ich pociąg odjechał.
Czytaj też: Własny biznes po pracy w korporacji? Jej się udało, ale ostrzega: umie się dużo i nic się nie umie
Rozwój Globalny
No dobrze, ale finanse w korporacji to wąska specjalizacja, jak się panu udało z niej wyrwać?
Kiedyś prezes zapytał mnie, co ja właściwie chciałbym robić. A ja trochę żartem powiedziałem mu, że chciałbym mieć jego pracę. Spodobało mu się to. Przerzucił mnie więc najpierw do sprzedaży, żebym mógł lepiej poznać produkt. Potem pracowałem przy produkcji, poznając procesy i cały łańcuch dostaw. Zdobywając wszystkie doświadczenia, zacząłem dobrze rozumieć, o co chodzi w tym biznesie. I dostałem propozycję zostania country managerem.
W Polsce?
Nie, w Rumunii, która była dużo mniejszym rynkiem. Polska była kolejnym etapem. Potem zrobiliśmy z Europy Środkowej cały region.
Ale chyba najbardziej zaskakującym ruchem z punktu widzenia korporacji było to, kiedy w 2001 roku polskiego menedżera, niemówiącego nawet po niemiecku, wysłano do zarządzania Niemcami.
Kiedy dostałem tę propozycję, zadzwoniłem do naszego dyrektora finansowego w Lozannie, Hermana. A on mi powiedział, że nieznajomość języka tylko mi pomoże. Nasza niemiecka spółka miała kłopoty, musieliśmy zmienić w niej myślenie. Nie znając języka, nie mogłem słuchać starych historii, zająłem się tylko przyszłością.
A oni nie mieli problemu, że zarządza nimi Polak?
Nie wiem. Zaskoczyło mnie, jak oni wówczas byli mało otwarci na zmiany. Mój włoski kolega z Sycylii ma takie powiedzenie: „jak coś śmierdzi, to rybę trzeba wywalić na stół”. I ja tak próbowałem działać. Bo oni niby się ze mną zgadzali, ale widziałem, że wcale nie są do moich pomysłów przekonani. Żeby nie marnować naszej wspólnej energii, prowokowałem ich więc do bardziej otwartej rozmowy. Nigdy nie miałem problemu z tym, że ktoś się ze mną nie zgadza czy krytykuje. I ostatecznie dokonaliśmy tam sporo zmian w architekturze marki, które dopiero pomogły nam z Marlboro zrobić topowy globalny brand. Potem to pociągnęło zmianę w całym Philipie Morrisie. To były czasy starego biznesu papierosowego, przed IQOS-em.
Transformacja Przemysłu Tytoniowego
Jako pierwsi z koncernów tytoniowych zaproponowaliście wprowadzenie całkowitego zakazu produkcji papierosów. Przecież czerpiecie z nich ponad 60 proc. przychodów. To jest jakiś kac po tym, jak przez dziesiątki lat koncern zapewniał, że nie ma związku między paleniem a rakiem?
Nie ma wątpliwości, że palenie jest szkodliwe, powoduje różne choroby, łącznie z rakiem płuc, choroby krążenia i układu oddechowego. Oczywiście w idealnym świecie papierosy nie powinny istnieć, ale istnieją. Konsumenci są świadomi tych zagrożeń, bo od lat prowadzone są wielkie kampanie i ostrzeżenia zdrowotne. A mimo to dalej palą. Według WHO liczba palaczy nie zmieni się w najbliższej przyszłości. Co możemy więc zrobić? Czy powinniśmy zaoferować palaczom alternatywy, które dostarczą im nikotynę oraz satysfakcję, której szukają, ale będą mniej szkodliwe niż kontynuowanie palenia? I my w latach 90. zaczęliśmy jej szukać. Bo rozwiązanie danego problemu zaczyna się od momentu, kiedy powiemy sobie, że problem istnieje. Wtedy ludzie zaczynają o nim myśleć. Można przeznaczyć na to duże środki finansowe, ale one niewiele pomogą, jak nie ma pomysłu. Same pieniądze nie generują pomysłów, ale otwierają możliwości. Zdaliśmy sobie sprawę, że musimy zainwestować w rozwój lepszych produktów, które mogłyby zastąpić papierosy.
Strasznie nie chciałem mieć poczucia, że zmarnowałem sobie życie. To mnie motywowało. Pomagało też to, że byłem Polakiem – tłumaczy Jacek Olczak.
Fot.: Marek Zawadka / Forbes
Kiedy po raz pierwszy zobaczył pan IQOS-a?
To było chyba piętnaście lat temu, pracowałem już wówczas w naszej centrali w Lozannie. Pokazano mi jego drugi prototyp, nad którym pracowało nasze szwajcarskie laboratorium. To już był model, który dawało się schować do kieszeni. Ja wtedy paliłem nawet dwie paczki dziennie. Nie chciałem z tego zrezygnować. Jak zobaczyłem IQOS-a, poczułem, że to może być przełom. Potem, jak osiągnąłem kolejne szczeble kariery i zostałem CFO całej korporacji, to zawsze najbardziej interesowało mnie, czy nasz dział R&D ma wystarczającą ilość środków na rozwój tej innowacji. Kiedy okazało się, że podgrzewając tytoń, zamiast go spalać, możemy dostarczać nikotynę w znacznie lepszy sposób, zmniejszając poziom szkodliwych substancji w porównaniu z paleniem papierosów nie o 50 proc., ale średnio o 90–95 proc., wiedzieliśmy, że będzie to gigantyczna zmiana.
Czytaj też: Krzysztof Borowiec zrobił z zapałek produkt luksusowy, chociaż sam ich nie produkuje. On tylko na nich zarabia
Ale nie było to takie oczywiste dla wszystkich, a potwierdzenie tego faktu zajęło FDA (Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków) kilka lat.
W lipcu 2020 r. FDA potwierdziła, że IQOS podgrzewa tytoń, zamiast go spalać. Orzeczenie wydane w Niemczech również wykazało, że IQOS nie spala tytoniu. To fakt naukowy o ogromnym znaczeniu. FDA zezwoliła na sprzedaż naszego produktu w USA z oznaczeniem, że jest to produkt tytoniowy zmodyfikowanego ryzyka, ograniczający narażenie na działanie szkodliwych związków. Stwierdziła, że u dorosłych, którzy całkowicie przestawiają się z papierosów tradycyjnych, znacznie zmniejsza się narażenie na szkodliwe substancje w porównaniu z dalszym paleniem papierosów, i uznała IQOS za „odpowiedni dla promocji zdrowia publicznego”. Dla jasności: FDA powiedziała też wtedy, że społeczność naukowa musi poczekać na wyniki wieloletnich badań epidemiologicznych wykazujących, że zastąpienie papierosów tym produktem zmniejsza ryzyko chorób związanych z paleniem w perspektywie długoterminowej. FDA dodała też, że takie badania z dużym prawdopodobieństwem mogą wykazać tę zależność. To oczywiście wymaga czasu, ale wprowadzenie naszego produktu na rynek było już dobrym krokiem w tym kierunku.
„Nie ma wątpliwości, że palenie jest szkodliwe, powoduje nowotwory i choroby krążenia. Oczywiście w idealnym świecie papierosy nie powinny istnieć, ale istnieją”.
Fot.: Marek Zawadka / Forbes
Są kraje jak Japonia, gdzie 1/3 palaczy korzysta z IQOS-a, i Francja, gdzie sięga po niego jedynie około 2 proc. użytkowników nikotyny. Od czego to zależy?
Zależy to od wielu czynników, w tym od polityki danego kraju, aby pokazać korzyści zdrowotne alternatyw dla papierosów, jak dzieje się np. w Czechach, Grecji, Szwecji lub, jak powiedziałem wcześniej, w USA. Francja jest po drugiej stronie, ponieważ żaden wyrób tytoniowy nie może być tam eksponowany na półce z informacją, że jest mniej szkodliwy niż palenie papierosów. Konsumenci nie przechodzą na lepsze alternatywy, ponieważ nie wiedzą, że one istnieją i dlaczego są lepsze od dalszego palenia. Nikotyna zawarta w podgrzewaczach tytoniu jest oczywiście uzależniającym stymulantem i nie jest pozbawiona zagrożeń