Jakub Bischof. Od Euforii do Depresji
– Exitowy sukces uderzył mi do głowy. Kupiłem campervana, harleya, zacząłem inwestować w design, nieruchomości. Jednocześnie przestałem patrzeć na ceny – przyznaje przedsiębiorca.
Konsumpcyjny szał nie był jednak największym problemem. Zaraz po transakcji rzucił się w wir pracy w nowo założonej z przyjacielem spółce, która produkowała meble. Zbiegło się to z datą jego ślubu, ale odpuścił miesiąc miodowy, bo trzeba było przypilnować interesów.
– Miałem poczucie, że trzeba iść dalej, powiększać majątek, rozwijać nowy biznes. Tyle że po jakimś czasie zaczęło mnie to przytłaczać, poczułem się wypalony – wspomina.
Dopiero rozmowa z żoną uświadomiła mu, że pilnowanie magazynu z meblami to nie jest zajęcie dla niego. Że musi zrobić sobie przerwę, a najlepiej wycofać się z nieprzemyślanego przedsięwzięcia. Skończyło się biznesowym rozwodem i końcem przyjaźni, ale udało się zamknąć ten rozdział. Wtedy przyszło najgorsze – pustka i lęk.
– Okazało się, że wszystkie gadżety i zabawki, które kupiłem, bardziej przytłaczają, niż dają szczęście – mówi.
Pojawiła się depresja, z którą zmagał się wiele lat wcześniej, mieszkając i pracując w Londynie. Wrócił więc na psychoterapię i stopniowo porządkował swoje sprawy.
– Przestałem impulsywnie kupować, sprzedałem harleya. Zaczęliśmy używać campervana i pojechaliśmy z żoną na workation na dwa miesiące do Portugalii. To był czas na refleksję i regenerację – wspomina.
Dziś już wie, że zaraz po sprzedaży powinien był wcisnąć pauzę. I nie chodzi o to, że nie wyleżał się pod palmami, bo jak sam przyznaje, nudzą go takie urlopy, ale aby dać sobie czas. Usiąść, zastanowić się, co dalej, a nie gonić, konsumować, pomnażać. Dopiero gdy przystopował, wymyślił rozwojowy biznes, z którym dobrze się czuje – start-up Naffy, który wspiera twórców chcących sprzedawać swoje usługi i produkty cyfrowe w internecie.
Szymon Janiak. „Paradoks Exitu. Kiedy Sukces Przychodzi, Pojawia Się Pustka”
Szymon Janiak, współzałożyciel i partner zarządzający funduszu VC Czysta3, autor książki „Start-up i venture capital”, zna wielu nieszczęśliwych po exicie founderów.
– Paradoks, prawda? Cała narracja, cała branża zorientowana jest na to, by budować coś przez lata, a na koniec sprzedać z sukcesem za wielkie pieniądze. A kiedy ten sukces w końcu przychodzi, pojawia się… pustka i zagubienie – zauważa Janiak.
Co dalej? Według Janiaka najczęściej dłuższy urlop, kupowanie drogich zabawek, żeby zobaczyć, jak to jest, i inwestycje w nieruchomości.
– Często okazywało się jednak, że ten wyjazd po trzech tygodniach zaczynał się robić nudny, dobra luksusowe nie dają zbytniej frajdy, a rentierski tryb życia nie jest dla wszystkich. W efekcie założyciel wraca do korzeni, zaczyna tworzyć kolejne przedsięwzięcie od podstaw i wszystko zatacza koło – twierdzi Janiak.
Wojciech Mróz. „Myślałem, Że Jak Nie Będę Musiał Nic Robić, Będę Szczęśliwy”
Wojciech Mróz, współudziałowiec Kodilli i dyrektor w organizacji społecznej Ashoka Polska, ma swoją teorię na temat przedsiębiorców, którzy szybko wracają do robienia kolejnego biznesu.
– Widzę po wielu znajomych, że sprzedają firmy i nie wiedzą, co dalej. Zastanawiają się, czy są w stanie powtórzyć ten sukces, czy to był przypadek. I pojawia się syndrom oszusta, gdy osobom, które ciężko na coś pracowały, wydaje się, że miały po prostu farta. Część z nich chce wtedy udowodnić, że to nie było zrządzenie losu – mówi Mróz, który swój najważniejszy, bo całkowicie zmieniający jego życie, exit zrobił w 2020 r. z niewielkiej spółki TestArmy. Kwota, którą dostał za swoje 80 proc. udziałów, pozwoli mu, jak mówi, przez jakiś czas nie pracować.
– Na jesieni 2019 r., gdy finalizowałem sprzedaż, uczestniczyłem w Leadership Academy for Poland, gdzie naszła mnie refleksja, że zupełnie nie wiem, co miałoby być kolejnym rozdziałem mojego życia. Myślałem, że jak sprzedam firmę i nie będę musiał nic robić, będę szczęśliwy. Ale nic takiego nie nastąpiło. Owszem, byłem udziałowcem w wielu projektach, m.in. w Kodilli, ale brakowało mi poczucia sensu, że to, co robię, jest w stanie coś zmienić na świecie – wyjaśnia.
Wątpliwościami podzielił się na spacerze z osobą, która była tam z ramienia NGO-sów. Tak dowiedział się o Ashoka Fellows, czyli przedsiębiorcach zaangażowanych społecznie.
– Pomyślałem, że to może być coś dla mnie, że da mi to głębsze poczucie sensu – wspomina.
To wtedy postanowili z żoną pójść na studia psychologiczne, aby lepiej zrozumieć motywy postępowania człowieka. Poznali tam koncepcję pełni szczęścia, zgodnie z którą, aby ją osiągnąć, trzeba być spełnionym na trzech płaszczyznach: pięknych chwil, zaangażowania w coś oraz poczucia sensu, że to, co robimy, ma większe znaczenie. Ten ostatni element Mróz odnalazł w pracy społecznej w Ashoce, choć i tam nie uniknął momentów frustracji.
– Rynek filantropii w Polsce nie jest bardzo rozwinięty, bywa, że trudno zdobyć mądre systemowe finansowanie. Często spotykam się z pozytywnym poklepywaniem, że super projekty, ale jak trzeba wyłożyć pieniądze, to robi to sporo mniej niż jedna na 10 osób – mówi.
Ale nie poddaje się, szczególnie gdy widzi, że stopniowo przybywa przedsiębiorców zaangażowanych społecznie.
Dominika Żak zbudowała obuwniczą markę DeeZee od zera. Po jej sprzedaży do CCC i odejściu z firmy uczy innych, jak rozwijać biznes.
Fot.: Rafał Masłow / Materiały prasowe
Dominika Żak. „Nie Zapomnę Momentu, Gdy Przyszło Powiadomienie o Przelewie”
Misję w swoim nowym zajęciu i poczucie, że zmienia rzeczywistość na lepsze, ma także Dominika Żak, założycielka DeeZee. W 2018 r. za 20 mln zł sprzedała 75 proc. udziałów w swojej spółce Grupie CCC. Ile z tego trafiło na jej konto, nie ujawnia, można się domyślać, że chodzi przynajmniej o kilka milionów złotych.
– Nigdy nie zapomnę momentu, gdy przyszło powiadomienie o przelewie. Z jednej stronie to tylko liczba na telefonie, ale z drugiej szok, że firma, którą zbudowałam od zera, jest warta tak dużo – opowiada.
Czy po tym zmieniło się jej życie? Kupiła rodzicom mieszkanie i zaczęła inwestować w nieruchomości. Spotykam się z nią w Hard Rock Cafe w warszawskich Złotych Tarasach, gdy wraca z targów e-handlu, na których miała prelekcję. Dziś wykłady, na których dzieli się swoim doświadczeniem, to jej główne zajęcie, bo od marca br. nie jest już prezesem DeeZee. Pozostała doradcą zarządu, wciąż ma też około 17 proc. akcji w firmie – z możliwością sprzedania ich CCC po 2024 r.
– Miałam wyjść z zarządu dopiero z końcem przyszłego roku, ale zaczęły mi się układać nowe plany. Jednym z powodów, dla których wcześniej odeszłam, było także to, że moja córka praktycznie mnie nie widywała. Czarę goryczy przelało, gdy w nocy przebudziła się i wołała „tata”, jakby mnie tam nie było. Pomyślałam, że pęknie mi serce i że trzeba skończyć z intensywną pracą, ciągłymi wyjazdami służbowymi – opowiada.
Za to w nowej roli – mentorki, coacha i doradcy biznesowego czuje się rewelacyjnie.
– Widzę, jak mało kobiet jest w biznesie. Gdy przez dwa lata szukałam inwestora, nie spotkałam żadnej w roli decydenta. Trzeba to zmienić – twierdzi.
Żartuje przy tym, że nowy pomysł na siebie to efekt okładki „Forbesa” z sierpnia 2020 r. Zdjęcie Dominiki Żak zapowiadało tam historię self-made bizneswoman, która samodzielnie rozwinęła biznes w internecie, a potem sprzedała go Dariuszowi Miłkowi, jednemu z najbogatszych Polaków.
– Ludzie pisali, że super historia, bardzo inspirująca i potrzebna kobietom. Dostawałam coraz więcej zaproszeń na wykłady, w końcu założyłam konto na Instagramie i LinkedInie, aby o mojej drodze opowiadać. Dzielenie się wiedzą dawało mi ogromną przyjemność i satysfakcję – zapewnia.
Zanim jednak do tego punktu doszła, spędziła wiele lat w okresie przejściowym, wciąż na fotelu prezesa, ale już z wymagającym inwestorem na tylnym siedzeniu.
– Z Dariuszem Miłkiem od początku dobrze się rozumieliśmy, to wspaniały mentor. Wyniki były, więc nikt nie ingerował w moją strategię prowadzenia firmy. Jedynym minusem była konieczność dojazdów z Krakowa do Polkowic, to pięć godzin w aucie – śmieje się.
Tomasz Karwatka. „Firma To Nie Dziecko, Bo Przecież Dziecka Nie Sprzedasz”
Ale nie każdy ma tak dobre doświadczenia, więc okres przejściowy budzi u wielu start-uperów mieszane uczucia. Niektórzy, jak Tomasz Karwatka, współtwórca wielu firm, m.in. Callstack, Divante czy Catch the Tornado, unikają go jak ognia. Dlatego w zeszłorocznym exicie Divante ze wspólnikami, czyli bratem Piotrem i firmą OEX (miała 51 proc. w Divante, oni obaj po około 20 proc.), tak wszystko zaplanowali, aby było to jednorazowe wyjście, bez późniejszych earn-outów, czyli dodatkowych pieniędzy za wypracowane zyski. Inwestor, niemiecko-austriacka firma Cloudflight, za 100 proc. udziałów zapłaciła ponad 250 mln zł – około 175 mln zł za akcje i około 85 mln zł premii za zysk wypracowany w 2021 r.
– Jeszcze przed wyjściem zrobiliśmy sukcesję, bo bardzo sobie cenimy święty spokój. Nie chcieliśmy, aby firma była od nas dłużej zależna i aby pracował w niej jeszcze ktoś z właścicieli. Taka sytuacja może prowadzić do konfliktów – mówi Tomasz Karwatka.
Dlatego ze wspólnikami zawczasu ustalili, kiedy firmę sprzedać i co się ma wydarzyć, aby tak się stało. To samo dziś radzi innym przedsiębiorcom.
– Często jest tak, że właściciele nie trzymają jednej strony, tylko nagle ktoś wpada z ofertą i jest konsternacja, a życiowe decyzje podejmowane są w stresie. Chcieliśmy tego uniknąć, dlatego zawsze mieliśmy proces, kogoś, kto nad tym czuwa – mówi, ubolewając przy tym, że wśród polskich przedsiębiorców istnieje spora obawa przed exitami.
– Trzeba mówić ludziom, że firma to nie dziecko, bo przecież dziecka nie sprzedasz. To aktywo, które ma pracować na ciebie, możesz sprzedać pół, całe albo zacząć coś od nowa. Tym bardziej że kolejne firmy buduje się szybciej, pewniej, z mniejszym stresem – dodaje.
Maciej Kowalski. 33 Lata To Jeszcze Nie Czas Na Emeryturę
Sytuacja, o której wspomniał Tomasz Karwatka, gdy nagła oferta na stole elektryzuje niektórych wspólników, przydarzyła się Maciejowi Kowalskiemu, twórcy firm HemPoland i Kombinat Konopny. W lutym 2018 r. kanadyjska firma The Green Organic Dutchman złożyła mu propozycję przejęcia.
– Odmówiłem, bo nigdy nie budowałem firmy po to, aby ją sprzedawać. Ale mój ówczesny wspólnik miał inne zdanie i koniecznie chciał z nimi pogadać – wspomina Kowalski.
Kupujący okazał się sprawnym negocjatorem i przekonał właścicieli spółki konopnej, przynoszącej prawie 20 mln zł rocznego obrotu, do sprzedaży całości. W zamian oferował: 10 mln dol. dokapitalizowania, a dla samych wspólników 7,75 mln dol. w gotówce. W umowie przewidziano też dla nich akcje The Green Organic Dutchman o wartości 7,75 mln dol. i 12 mln dol. earn-out’u po trzech latach, za określone wyniki. Z tego realnie na konto Kowalskiego, który miał większościowy udział, trafiło łącznie „tylko” około 20 mln zł.
Dlaczego założyciel HemPoland, początkowo niechętny sprzedaży, dał się przekonać?
– Mimo że firma miała niezłe wyniki, wszystko reinwestowaliśmy, więc prywatnie było tak sobie. Pamiętam, jak z dzieckiem byłem w sklepie i chciało dywan, bo w jego pokoju była zimna podłoga, a ja na to nie miałem – mówi.
Przelew na grube miliony, który trafił na jego konto w październiku