Polskie Firmy Prowadzą Kosmiczną Rewolucję
Technologie kosmiczne o znaczeniu strategicznym
— Sektor spacetech w Europie był traktowany w dużym stopniu jak rodzaj „zabawki”, na którą wydziela się kasę w postaci zrzutek z krajowych budżetów. Wszystko zmieniła wojna w Ukrainie oraz wejście w nowy etap zbrojeń. Nie możemy dłużej być uzależnieni od infrastruktury czy technologii rozwijanych przez USA lub Chiny — tłumaczy Adam Kalkusiński, szef butiku inwestycyjnego CC Group, który pomaga polskim spółkom z sektora kosmicznego pozyskiwać fundusze.
Na rynku mamy kolejną odsłonę kosmicznej rewolucji – Space 4.0 – i Unia nie mogła pozostać obojętna.
— Nastąpiła ogromna zmiana związana z obniżeniem progu technologicznego produktów wykorzystywanych przez sektor kosmiczny. Do lamusa odchodzi założenie, że dane urządzenie musi pracować na orbicie 10–20 lat — tłumaczy profesor Piotr Orleański, dyrektor Centrum Badań Kosmicznych (CBK) PAN. — Dzięki miniaturyzacji i obniżeniu kosztów produkcji możemy wystrzelić więcej urządzeń i jak się jedno psuje lub zużywa, łatwiej zostaje zastąpione kolejnym. To zwiększa atrakcyjność tego sektora, bo skraca czas realizacji inwestycji i staje się ogromną szansą dla nawet niewielkich firm z Polski, wchodzących na rynek spacetech — dodaje.
Przykładem, jak to robić, jest polsko-fiński start-up Iceye założony przez Rafała Modrzewskiego, który za pomocą systemu satelitów monitoruje katastrofy naturalne i konflikty zbrojne na całym świecie. W ostatniej rundzie finansowej spółkę wyceniono na blisko 1 mld dol. Swoich ambicji nie kryje też Creotech, spółka z 0,5 mld kapitalizacji na giełdzie, która niedawno wystrzeliła największego zbudowanego w Polsce satelitę. A o jej rosnącej pozycji świadczy powierzenie przez ESA przygotowania pierwszej fazy kluczowej europejskiej misji związanej z powrotem na Księżyc. Za tymi spółkami podąża już wianuszek kolejnych 30–40 mniejszych start-upów.
Andrzej i Robert Magiera, Space Forest, technologie rakietowe, przychody 1,7 mln zł
Fot.: Materiały prasowe
W kosmosie UE może zająć miejsce Rosji
Wojna w Ukrainie uświadomiła Europie to, co w zasadzie było wiadomo od dawna, że „pokojowa” współpraca z Rosją nawet w kosmosie to na dłuższą metę jest mrzonka. Stałe opieranie się na USA też nie jest rozwiązaniem, bo spacetechy z projektów badawczych bardzo często zamieniają się w komercyjne biznesy i tylko własna technologia daje niezależność i niskie koszty. Europa ma teraz okazję, by zagospodarować miejsce po Rosji, ale z drugiej strony musi też gonić resztę świata. Choćby Indie, które nie kryją swoich ambicji, aby stać się czwartym – po USA, Rosji i Chinach – krajem z załogowymi lotami w kosmos (kapsuły Gaganyaan). W zeszłym roku jako czwarta nacja na świecie wylądowali na Księżycu. A Europa straciła nawet szansę na pozycję numer pięć, bo w styczniu tego roku zrobiła to również Japonia. Jej pojazd Slim dokonał najbardziej precyzyjnego lądowania w historii.
Ale tak naprawdę największa rewolucja dokonuje się gdzie indziej, w Boca Chica w Teksasie, skąd startują rakiety SpaceX. To firma Elona Muska jest sztandarowym przykładem rewolucji Space 4.0. Pierwsza prywatna infrastruktura do wynoszenia ładunków w kosmos okazała się spektakularnym sukcesem komercyjnym.
— Nie ma wątpliwości, że SpaceX obniżył koszty wysłania rzeczy w kosmos, na czym mocno skorzysta eksploracja Księżyca. Teraz podmioty komercyjne będą to robiły w szybszym tempie — tłumaczył w styczniu w „Guardianie” prof. Ian Crawford z Birkbeck z University of London.
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS)
To ogromna zmiana w porównaniu z erą Space 3.0, która zaczęła się w latach 80. wraz z budową Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), symbolu tamtej epoki. Finansująca ją NASA, tak samo, jak jej dużo mniej zasobna europejska siostra ESA stawiały na duże i wyjątkowe projekty mocno rozciągnięte w czasie.
— Produkty projektowane na potrzeby przemysłu kosmicznego były wytwarzane w maksymalnie kilku sztukach: prototyp (model strukturalno-termiczny i inżynieryjny), egzemplarz kwalifikacyjny i ostatecznie dwie wersje tego, co finalnie leci (egzemplarz lotny i jego „bliźniak”, czyli egzemplarz zapasowy, który zostaje na Ziemi, gdyby coś poszło w ostatnim momencie nie tak) — tłumaczy stary model działania prof. Piotr Orleański z CBK.
Im produkt jest bardziej niepowtarzalny i wytwarzany w niewielkich seriach, tym koszty jego produkcji są wyższe. Do tego dochodzi bardzo specyficzny reżim technologiczny, w którym komponenty są wytwarzane, montowane i certyfikowane, bo będą podlegać przeciążeniom związanym z lotem i pracować w przestrzeni kosmicznej, przy bardzo podwyższonej radiacji i trudnych warunkach termicznych.
— W efekcie elektroniczne komponenty, które normalnie kosztują powiedzmy 500 dolarów, mogą kosztować 50 tys. dolarów — dodaje dyrektor Centrum Badań Kosmicznych.
Ariane 6 — najnowsza europejska rakieta przestarzała już na starcie
To dlatego rynek zdominowany został przez duże koncerny wywodzące się z sektora zbrojeniowego albo lotniczego – Thales, Airbus, OHB System – dla których to była zyskowna, aczkolwiek poboczna działalność. Przykładem budowania w ten sposób biznesu były usługi startowe oferowane przez jedynego ich europejskiego dostawcę, Arianespace z Gujany Francuskiej. Wprowadzona do użytku z ogromnym opóźnieniem rakieta nośna Ariane 6 już w momencie debiutu była w porównaniu z konstrukcją SpaceX konstrukcją przestarzałą, droższą i oferującą starty ze zdecydowanie mniejszą częstotliwością.
Na ten problem wskazali autorzy opublikowanego pod koniec 2023 roku raportu Revolution Space, przestrzegli też, że dla Europy będzie w dłuższym terminie groźne ustawianie się w kolejce kupujących usługi lotów w kosmos od krajów trzecich. Porównali to do batalii, którą przegrał prawie cały świat, uzależniając się od Doliny Krzemowej w dziedzinie zarządzania danymi oraz usług obliczeniowych.
Start-upy zbudują statki kosmiczne
Dlatego ESA uznała, że do konkurencji w eksploracji kosmosu musi mieć niezależny ośrodek do wystrzeliwania ładunków i ludzi, po przystępnych cenach. W maju powierzyła budowę kosmicznych statków transportowych dwóm start-upom – francusko-niemieckiemu The Exploration Company i francusko-włoskiej Alenia Space. Europejski przemysł ma oferować rakiety nowej generacji w modelu usługowym, tak jak dziś robi to NASA oraz firmy z całego świata korzystające z usług SpaceX. Wprowadzenie usług opartych na zdrowych zasadach rynkowych obniży koszty eksploatacji i będzie korzystne z punktu widzenia europejskich podatników, bo to z ich pieniędzy w dużej mierze jest finansowany podbój kosmosu.
— To napędzi cały spacetechowy rynek. A fakt, że odbywa się na nim teraz rozdawanie kart od nowa, stwarza dużą szansę dla polskich firm i finansujących je inwestorów — uważa Adam Kalkusiński z CC Group.
Krzysztof Pacan, KP Labs, autonomiczne systemy dla sektora kosmicznego, przychody 13,2 mln zł
Fot.: PAP
Polskie firmy uczestniczą w podboju kosmosu
Takie wykorzystywanie okazji, co prawda na małą skalę, obserwujemy już od ponad dziesięciu lat.
— Przełomem był rok 2012, gdy Polska przystąpiła do ESA i otworzyły się możliwości finansowania projektów z branży kosmicznej. Wcześniej udało się stworzyć, wspierającą polski sektor kosmiczny, ponadpartyjną koalicję, w efekcie czego w Sejmie głosowanie było jednogłośne — tłumaczy profesor Orleański.
Jako kraj zaczęliśmy płacić składki, początkowo to było 30 mln zł. Z tej puli 70–90 proc. (im wyższa składka, tym wyższy procent) wracało na nasz rynek w postaci zlecanych tu zamówień na potrzeby europejskiego sektora spacetech. To właśnie te pieniądze umożliwiły rozwój nowych polskich start-upów: Iceye, Creotech, CloudFerro, Scanway, KP Labs, SpaceForest, Thorium Space, Liftero, Eycore, SatRev.
— Oczywiście nie byłoby tego rozwoju, gdyby potencjału tych firm szybko nie dostrzegł sektor prywatny, który rozumiał, że z kosmosu widać więcej i można dzięki temu rozwiązać wiele problemów również tu, na Ziemi. Mieszanka tych pieniędzy zaczęła napędzać polski spacetech — tłumaczy Piotr Owdziej, investor relations manager CC Group pracujący m.in. dla Scanway.
Najbardziej spektakularnym przykładem możliwości, jakie oferuje kosmos innowacyjnym firmom, jest założony przez polskiego naukowca Rafała Modrzewskiego Iceye. Start-up przełamał nienaruszoną wcześniej techniczną barierę miniaturyzacji radarów SAR, dzięki czemu mógł je umieścić na ponad dwudziestu mikrosatelitach. Innym przykładem jest Scanway, który zaczynał od precyzyjnych urządzeń optycznych, wykorzystywanych do kontroli jakości na liniach produkcyjnych w branży spożywczej, opakowań czy automotive. Za to Creotech stworzył autorską platformę satelitarną HyperSat (do 100 kg), dobrze dopasowaną do projektów finansowanych przez ESA. Zaczął już pracować nad jej przeskalowaniem do większej platformy SWAN (do 200 kg), na którą jest duże zapotrzebowanie rynkowe.
— Takie spółki jak Creotech, Scanway czy KP Labs pokonały już pierwszą bardzo istotną barierę technologiczną i mają space heritage, czyli sprawdziły część swoich rozwiązań na orbicie, co otwiera im drzwi do komercyjnego oferowania swoich produktów. Dodatkowo skorzystają zapewne z rosnących zamówień publicznych — tłumaczy Piotr Owdziej.
To pokazuje, że w tym sektorze wizjonerskie spojrzenie jest równie ważne jak cierpliwość. Wspomniane start-upy, które zaczynały szukać swojej szansy dekadę temu, dopiero dziś mogą zbierać pierwsze owoce swojej pracy. A finansowanie tych projektów w Polsce z pieniędzy ESA wzrosło w tym czasie czterokrotnie (do 120–150 mln złotych).
#technologie #kosmos #spacetech #ESA #polskiefirmy #startups #innowacje #Space4.0 #SpaceX #satellity #ISS #Ariane6 #Creotech #Iceye #BocaChica #startupy #MiędzynarodowaStacjaKosmiczna